Site Overlay

Kolegium tumanum, albo jak zostałem inżynierem

Zdjęcie z góry ławek w auli na uczelni. jedno krzesełko jest zajęte przez studenta z rozłożonymi notatkami. Wszystkie inne miejsca są puste

Ładne pięć lat temu postanowiłem istotnie skręcić swoją karierą. Dorosłem już na tyle, że wreszcie stwierdziłem, co chcę w życiu robić. A żeby robić to dobrze, to uznałem, że oprócz samego doświadczenia, przyda mi się dobry background merytoryczny. Zacząłem szukać odpowiednich do tego studiów. Zbiegło się to w czasie z moimi próbami zmiany pracy (długa historia, kiedyś mogę przy piwie opowiedzieć:)).

Po dosyć gruntownych poszukiwaniach uwzględniających (1) moje możliwości finansowe, (2) intelektualne oraz (3) potencjalne specjalizacje, na krótkiej liście wyboru miałem dwie uczelnie. Jedna z nich była uczelnią mieszczącą się w jednym z wieżowców w okolicy siedziby NBP.

Pamiętam, że jej wybór spowodowany był naprawdę ciekawą specjalizacją na studiach, na które zamierzałem się wybrać. Niestety nie pamiętam już, co dokładnie to było, a na mailach znalazłem tylko informację o kierunku głównym (zarządzanie). W każdym razie, była to moja uczelnia pierwszego wyboru, więc po rejestracji online i wymianie maili z działem organizacyjnym, czy innym rekrutacji, umówiłem się na wizytę i podpisanie umowy.

Sama lokalizacja robiła mieszane wrażenie. Pierwszy raz widziałem szkołę wyższą połączoną w jednym budynku z jakimiś biurami, czy czymś tam jeszcze. Z drugiej strony, całe piętro lub dwa w tym budynku zajmowało też Ministerstwo Finansów. Nie będę opowiadał, jak wyglądała uczelnia w środku, bo zwyczajnie widziałem tylko jakąś poczekalnię, dwa pokoje i korytarz w lewo i w prawo prowadzący do sal. Dziwnie mała szkoła, myślałem. Ale nie chciałbym, żebyś wyciągał_ pochopne wnioski, jak i ja nie wyciągałem – w końcu widziałem tylko mały fragment uczelni.

Sympatycznie się za to zaskoczyłem, gdy zostałem zaproszony do jakiegoś pokoju, do którego przyszedł rektor, czy jakiś tam inny fikołek z uczelni. Nie pamiętam niestety ani funkcji, ani nazwiska. Dla uproszczenia będę dalej pisał rektor, ale nie przywiązuj się do funkcji. Pamiętam za to, że to była sympatyczna rozmowa. Intrygowało mnie, czy każdego kandydata na studenta wita rektor? Czy akurat tak się złożyło, że miał chwilę wolnego to przyszedł się przywitać? W końcu to uczelnia prywatna, żaden moloch. Może tutaj studenta traktuje się lepiej, niż anonimki na uczelniach publicznych?

Rozmawialiśmy trochę o planach i oczekiwaniach na studia, o tym, czym się zajmuję zawodowo. A tak się składało, że plan na studia związany był z planowanym przeze mnie przejściem do jednej z państwowych spółek (o czym też rozmawialiśmy, jak gdyby nigdy nic – bo i co miałbym w ogóle podejrzewać?).

Po krótkiej rozmowie z rektorem poszedłem podpisywać umowę. Wcześniej ustaliliśmy harmonogram płatności, więc wszystko było ustalone. Dostałem umowę do podpisu, jakieś załączniki, cyrografy i tak dalej.

Oczywiście, że jej nie czytałem! Kto by czytał na stojąco kilkanaście stron maczkiem?!

Ale przekartkowałem! Zerknąłem sobie na najważniejsze – z mojego punktu widzenia – zapisy. Dane studenta? OK. Dane kierunku i specjalizacji? OK. Harmonogram studiów? OK. Harmonogram płatności? OK. Wysokość czesnego? Okurwa co?

Nie zgadzała się wysokość czesnego, którą miałem płacić w harmonogramie miesięcznym. Nieraz jest tak, że podawany jest sumaryczny koszt studiów i w zależności od harmonogramu płatności wysokość czesnego może się różnić. Może to być różnica wynikająca z tego, że płacisz przez 12 miesięcy, albo przez 10 miesięcy. Wtedy wysokość dwóch wpłat uczelnia “rozmasowuje” na pozostałe miesiące, żeby hajs się zgadzał. Nieraz uczelnia sobie dolicza dodatkowe kwoty za to, że zamiast puścić im jeden przelew na pół roku, płacisz im co miesiąc. I to też jest OK, i ile tak ustalisz z uczelnią.

I ja w umowie też miałem różnicę. Niedużą, może nawet niedostrzegalną. Wynosiła okrągłe 0. Zero. Zero dostawione przed przecinkiem.

No więc nie podpisałem, poprosiłem o korektę zapisów uznając, że wkradł się w błąd. Niestety osoba, która przygotowywała mi umowę, była tamtego dnia nieobecna w pracy. Jego koleżanka powiedziała mi, że przekaże mu informację o tej pomyłce, on poprawi i się ze mną skontaktuje, abyśmy mogli dokończyć formalności.

Trochę mnie zdziwiło, że nie może tego od ręki zrobić ta koleżanka, ale co kraj, to obyczaj, a ja staram się zawsze dokonywać życzliwych interpretacji. Nie miałem w końcu żadnych podstaw do myśli, że to niekoniecznie była pomyłka.

W każdym razie, nikt się nie odezwał, a ja ostatecznie zostałem inżynierem na innym kierunku i na innej uczelni. O Kolegium Tumanum zrobiło się głośno kilka lat później, a ja mogłem tylko się cieszyć, że jestem tylko niezaangażowanym obserwatorem.

Photo by Philippe Bout on Unsplash

Podobał Ci się ten wpis? Daj znać, co o nim myślisz! 👇

Jeśli czegoś Ci tutaj brakuje, napisz w komentarzu. Dzięki Tobie będę mógł pisać bardziej interesujące teksty!

Skip to content