NOTA:Pierwotnie wpis ten był opublikowany na starym blogu autora pod adresem se-bazgram.blogspot.com. Po przejściu pod obecny adres, wpis został zamieszczony również tutaj, jednak problemy z aktualizacją wordpressa, które spowodowały skasowanie całej zawartości bloga sprawiły, że postanowiłem go opublikować ponownie, bez żadnych zmian. To był jeszcze czas, gdy twitter wydawał się pozytywnym medium, przynajmniej na tle innych big techów. Tekst pierwotnie został opublikowany w listopadzie 2021 roku.
Nie wiem, jak można przejść do porządku dziennego nad tym, co się dzieje na granicy polsko-białoruskiej. Nie wiem, jak można wzruszać ramionami widząc, co się tam dzieje i słysząc historie ludzi, którzy są na miejscu. Ludzi, którzy ryzykują swoim życiem próbując – w tym momencie – po prostu przetrwać i ludzi, którzy ryzykują swoją wolnością próbując pomóc tym pierwszym.
Powyższy, ten i następny akapit pisałem kilkukrotnie, bo bardzo trudno mi znaleźć odpowiednie słowa. Żeby nie było niejasności, ja uważam, że lepiej by było, gdyby granice były otwarte i gdyby wszyscy ludzie migrujący z różnych stron świata mogli się, niezależnie od powodów, osiedlać, żyć i dążyć do szczęścia gdzie tylko im się podoba. Nazwij mnie (łagodnie) naiwnym romantykiem lub (dosadniej) bezmózgim kretynem, nie ma to znaczenia. Stoję na stanowisku, że człowiek powinien mieć prawo żyć tam, gdzie chce, jeżeli tylko nie krzywdzi innych ludzi.
No ale świat tak nie działa, nie musicie mi tego tłumaczyć. Świat za sprawą człowieka to bezduszna maszyna biurokratycznej zagłady, wykorzystująca do celu zasłużoną taktykę gotowania żaby. Urządziliśmy ten świat tak, że polityczna skuteczność to jedno, a moralność i etyka to drugie i być może gdzieś jest jakiś punkt styku. Na polsko-białoruskiej granicy napięcie rosło od samego początku i dziś trudno powiedzieć, czy nastąpiła kulminacja i przesilenie, czy to dopiero wstęp, a przed nami akt drugi. A przynajmniej ja się nie podejmuję takich ocen.
W internecie jednak więcej się ugra radykalizmem, bufonadą i pewnością siebie, niż wstrzemięźliwością. Więc orzełek na piersi i bóg na ustach, a klawiatury rozgrzane do czerwoności. Każdy sobie będzie gęby wycierał Sprawiedliwymi wśród Narodów Świata. Jakie pogromy, co ta przebrzydła żydokomuna opowiada, jakie szmalcownictwo, my Żydów całą wojnę ratowaliśmy, śmierć nam groziła, a te Żydy niewdzięczne tylko dzieci na macę i cyk, po dzieciaku.
Oczywiście spectrum postaw było szerokie. To truizm, że byli faktycznie Sprawiedliwi, byli obojętni, i były szuje. Nie inaczej jest przecież obecnie. Codziennie słyszymy świadectwa osób, które pragną nieść pomoc potrzebującym. Codziennie widzimy powszechną obojętność na los migrantów, w tym przecież kobiet, w tym ciężarnych, i dzieci. Patrzę na tę obojętność i widzę to, co Miłosz na karuzeli pod warszawskim gettem. Nie znam się na poezji ni w ząb, pewnie gdybym zobaczył randomowy wiersz, to bym go pomylił z jakimś utworem Dżemu, ale, na nieistniejącego boga, słowa Campo di Fiori poruszają we mnie tę nutę człowieczeństwa, której staram się nie wywlekać na wierzch z obawy, że mnie opuści.
I jest ta trzecia postawa. Widzę nienawiść i pogardę.
Twitter ma taką ciekawą opcję, nazywa się Odkrywaj, Przeglądaj, czy jeszcze jakoś inaczej. Można tam podejrzeć Trendy, czyli hasła, które pojawiają się w tweetach użytkowników z danego obszaru. Ja mam ustawiony obszar domyślny między Bugiem a Odromnysom, więc właśnie z tego miejsca na mapie Twitter wskazuje mi, co jest na czasie. Mi, oczywiście, niekoniecznie, bo ja tam raczej nie zaglądam. Ale dzisiaj, zainspirowany screenami różnych użytkowników, zajrzałem i zobaczyłem
And it was not even its final form. Parę godzin później licznik tweetów dobijał do czterech tysięcy. Ale bądźmy szczerzy, że ludzie kurwy, to już Piłsudski mówił, a było to bez mała sto lat temu. Ważne, żeby na wigilię stanął dodatkowy talerzyk, byle tylko nikt nie zapukał. Dlatego ja chciałem o czymś innym.
Co do zasady, ta funkcja Twittera może być bardzo dobra. Pozwala ona zorientować się, co jest w danym momencie na czasie i czym żyje bańka twitterowa. Nie musisz śledzić setek, czy tysięcy influenserów i ludzi mediów, zawsze możesz zerknąć w drugą zakładkę i odkryć, co ludzi grzeje. Możesz o tym też napisać, żeby być na czasie i zwiększyć swoje zasięgi. Przecież każdy oczekuje uznania. Każdy się ucieszy, jak przeczyta o sobie dobre słowo, dostanie serduszko, albo follow. A radykalizm buduje rozpoznawalność, nie zanudza. Daje proste solucje. Na przykład “Strzelać”.
Młodzi ludzie z żyłką do polityki, budujący swoje kanały w social mediach zobaczą takie trendy. Młodzi ludzie mają to do siebie, że łatwiej ulegają radykalizmom (i fanatyzmom), umiarkowanie jest przywilejem panów w średnim wieku. Wpływ i konsekwencje takich nieprzemyślanych trendów na wchodzące w dorosłość pokolenie (lub pokolenie ledwo dorosłe) może być zbyt doniosły, by przejść nad tym do porządku dziennego. Nie wydaje mi się, żebyśmy mogli pozwolić sobie na wzruszenie ramion. Inna sprawa, że mamy w tym wieloletnią praktykę.
Nie minęły dwa tygodnie od głośnych dokumentów ujawnionych przez byłą managerkę Facebooka, Frances Haugen, z których wynikało, że m.in. w Polsce w wyniku zmian w algorytmach fb toksyczne i brutalne treści zaczęły intensywniej się rozprzestrzeniać. Nie byliśmy jednak wyjątkiem w skali świata, w innych miejscach globu zaobserwowano podobne efekty.
I to naprawdę nie jest żadne rocket science, żeby zrozumieć, dlaczego tak się stało. Napisano zresztą na ten temat masę książek*, więc nie ma co się wymądrzać. Istotne jest to, że model biznesowy mediów społecznościowych (bo to przecież nie dotyczy tylko fb) opiera się na poświęconej treści uwadze użytkownika. Użytkownik może poświęcić swoją uwagę na jeden z dwóch powodów. Może zapałać oburzeniem, lub zapałać entuzjazmem. Obie reakcje dają spore szanse na to, że użytkownik odniesie się do źródłowej treści. Skomentuje, udostępni, kliknie na jakiś dziwny emotikon, nie ma to znaczenia. Z punktu widzenia administratora medium, dana treść zaangażowała użytkownika. Szczególnie niechlubną rolę w procederze rozprzestrzeniania mowy nienawiści i manipulacji ma Facebook, którego wall celowo jest zaprojektowany w taki sposób, byśmy widzieli maksymalnie dużo treści reklamowych, które imitują zwykłe posty znajomych.
Twitter na szczęście (na razie?) zrezygnował z tego rodzaju mashupu. Jakiś czas temu Twitter wpadł na szaleńczy pomysł prezentowania timeline’u nie chronologicznie, ale wedle sobie tylko znanego algorytmu istotności. Aby widzieć swój timeline chronologicznie, należało sobie odklikać to w ustawieniach. Przy czym co kilka dni i tak Twitter próbował nas wkręcić i zmieniał ustawienia na swoje. Wydaje się jednak, że ostatecznie zrezygnowano z tego rozwiązania (no, a przynajmniej ja już od bardzo dawna nic takiego nie zaobserwowałem).
Pozostały te Trendy. Trendy są dobre. Dzięki trendom możemy się dowiedzieć, co się dzieje w polityce, co się dzieje na świecie, czy i gdzie szykuje się jakaś demonstracja. W skrócie, trendy pozwalają nam odkryć coś, co mogliśmy przegapić. Oczywiście to nie jest tak, że w siedzibie Twittera siedzi sobie ziomeczek i patrzy, że o, ten tutaj @smootnyclown to mógł nie zobaczyć wpisów na temat, nie wiem, Terleckiego obrażającego jakąś kobietę (szczerze mówiąc, przegapiłem, ale nie był to pierwszy raz, gdy Terlecki kogoś obrażał, więc w gruncie rzeczy jakoś to przeżyłem). Od tego są właśnie algorytmy, żeby one sobie indeksowały wpisy i je kategoryzowały, a to pod kątem często używanego zwrotu, a to użytego hashtaga. Algorytmy mają to do siebie, że są ślepe i równie dobrze mogą nam zwrócić wśród trendów wpisy z hasłem #jebaćpis, jak i #mjakmiłość (serio, właśnie teraz takie coś mi się tam pokazało). Czy to znaczy, że gdyby ktoś zrobił modny hashtag z hasłem Żydzidogazu, to czy twitter mógłby go wyświetlić w Trendach? No mógłby, bo na tym to polega i tu jest problem.
Technologia z beznamiętnym spojrzeniem wywleka na wierzch i rozgłasza wszem wobec to, co w nas najgorsze, bo właśnie to, co w nas najgorsze, najlepiej się sprzedaje. Nie potrzebujemy żadnych buntów maszyn, żeby ludzkość wyginęła. Zrobiliśmy sobie algorytmy, które z diabelską obojętnością pozwolą nam się nawzajem pozabijać. Bo to przecież nie tyle broń zabija, co człowiek.
_________
* Jeżeli jesteście zainteresowani, to polecam m.in. Antisocial media Sivy Vaidhyanathana, która niesłusznie przeszła chyba bez echa. Książce należy dać czas, początkowe fragmenty nie zwiastują tak ciekawej analizy, która kryje się w środku.
Photo by Jon Tyson on Unsplash